Skandal wokół pożaru w Karaczi
Środa, 17.10.2012. Justyna
Metki KIK znalezione z zgliszczach Ali Enterprises, fot. Clean Clothes Campaign
Fabryka ubrań w Pakistanie, w której we wrześniu 300 osób straciło życie w pożarze, produkowała dla dużej niemieckiej marki. Była też wielokrotnie audytowana i posiadała certyfikat SA8000.
Pożar w fabryce w Karaczi w Pakistanie należącej do Ali Enterprises 11 września tego roku pochłonął 300 ofiar śmiertelnych (prawie połowę tam zatrudnionych), wielu ludzi odniosło też ciężkie obrażenia. Powodem były zakratowane okna, zamknięte wyjścia ewakuacyjne i brak jakiegokolwiek sprzętu gaśniczego.
Jak wkrótce wyszło na jaw, fabryka produkowała dla firmy KIK, która prowadzi liczne dyskonty odzieżowe w Niemczech, Austrii, Czechach, Słowacji, na Węgrzech, a w tym roku otwarła także pierwsze sklepy w Polsce. Metki ubrań wyniesionych z budynków zniszczonych pożarem odpowiadały metkom ubrań sprzedawanych przez KIK. W świetle tego dowodu firma nie mogła wyprzeć się współpracy z pakistańskim producentem Ali Enterprises. Właściciele fabryki uciekli z miasta kilka godzin po pożarze, ich konta zostały zamrożone przez władze, oni sami wkrótce namierzeni i pozbawieni paszportów. Będą teraz w swoim kraju sądzeni za morderstwo. Tymczasem firma KIK na razie nie poniosła żadnej odpowiedzialności.
Metki KIK znalezione z zgliszczach Ali Enterprises, fot. Clean Clothes Campaign |
Jednak największym skandalem w całej sprawie jest fakt, że fabryka Ali Enterprises posiadała prestiżowy certyfikat SA8000, który ma potwierdzać odpowiedzialność społeczną przedsiębiorstwa. Certyfikat ten został opracowany w 1997 r. przez amerykańską organizację Social Accountability International (SAI). Jako swój naczelny cel SAI deklaruje „poprawę sytuacji pracowników, których prawa człowieka nie są przestrzegane oraz promocję godziwych warunków pracy, praw pracowniczych, społecznej odpowiedzialności biznesu i dialogu społecznego”. W fabrykach certyfikowanych SA8000 nie może mieć miejsca praca dzieci, praca przymusowa, muszą być zapewnione bezpieczne warunki pracy, wolność zrzeszania się i wdrożony musi być system zarządzania. Proces uzyskania certyfikatu trwa kilka lat, począwszy od doradztwa i wprowadzenia koniecznych dostosowań przez okres obserwacji aż po monitoring po uzyskaniu certyfikatu. Audyty przeprowadzane są przez akredytowane niezależne firmy. Jak to się ma do tragedii, która rozegrała się w Karaczi? Fabryka Ali Enterprises otrzymała certyfikat SA8000 od akredytowanego audytora miesiąc przed pożarem.
Gdy fakt ten wyszedł na jaw, organizacje wstawiające się za pracownikami i rodzinami ofiar zwróciły się do SAI aby udostępniła listę zleceniodawców fabryki. SAI odmówiła zasłaniając się klauzulą poufności, która wiąże zarówno organizację jak i firmę audytorską. To rozsierdziło obrońców praw człowieka. Nie tylko konsultacje i audyty przeprowadzone na potrzeby certyfikacji okazały się nieskuteczne, ale do tego SAI utrudniła kampanię mającą na celu uzyskanie rekompensat dla poszkodowanych.
„Koszmarne wydarzenia z 11 września unaoczniają słabości systemu certyfikacji SAI, który okrutnie zawiódł ludzi za których ochronę pobiera opłaty”, stwierdziła Deborah Luchetti z Clean Clothes Campaign. „Jeśli SAI chce zachować wiarygodność musi zrzucić zasłonę tajemnicy za którą się chowa i zacząć współpracować z grupami walczącymi o sprawiedliwość dla ofiar pożaru w Ali Enterprises”.
Wkrótce potem dzięki metkom udało się zidentyfikować firmę KIK jako jednego z głównych zleceniodawców fabryki. KIK utrzymuje, że szeroko zakrojone audyty były prowadzone w fabryce od 2006 r. i doprowadziły do znacznej poprawy bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Poprawa ta jednak nie była wystarczająca aby zapobiec wybuchowi pożaru, a kontrole przepuściły brak wyjść ewakuacyjnych i nie otwierające się okna. Nie wykazały też, że fabryka działa nielegalnie, zatrudniając ok. 650 pracowników zamiast zarejestrowanych 250. Mimo iż po interwencji organizacji pozarządowych KIK oznajmił, że uruchamia fundusz dla ofiar pożaru, po miesiącu od tragedii nadal nikt nie skontaktował się z poszkodowanymi i żadne pieniądze nie zostały przekazane. Tymczasem pracownicy po poparzeniach, złamaniach nóg i rąk, a także rodziny które straciły w pożarze bliskich desperacko potrzebują pieniędzy.
Komentarze
Podobne artykuły