Wojna po jednej stronie granicy, praca po drugiej. Ukraińskie szwaczki w Polsce
Piątek, 15.09.2023. Grażyna Latos
Fot. Orest Lyzhechka
Svetlana ma brązowe oczy i ciemne ślady na palcach, które zdradzają, że pali. Dużo się uśmiecha, a odpowiadając na pytania patrzy mi prosto w oczy. Jest pierwszą ukraińską szwaczką, która zdecydowała się porozmawiać ze mną o warunkach swojej pracy w Polsce. I pomóc Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie w sprawdzeniu, czy wybuch wojny nie pogorszył i tak już trudnej sytuacji w szwalniach.
Przed rozmową ze Svetlaną[1] wykonałyśmy dziesiątki telefonów i wysłałyśmy dziesiątki maili. Nikt nie był w stanie przekonać znanych sobie ukraińskich szwaczek, by zaufały obcym osobom i podzieliły się swoim doświadczeniem. Nie tak dawno przeżywałyśmy dokładnie to samo rozczarowanie. Szukając polskich szwaczek, które zechciałyby opowiedzieć nam jak wygląda ich doświadczenie pracy w fabrykach. Podobnie jak wtedy, tak też i teraz, chętnych pracownic znalazłyśmy tylko kilka. Mamy nadzieję, że podobnie jak było w przypadku Polek, pierwszy tekst i pierwsze opowieści innych osób, będą jednak zachętą do zabrania głosu przez kolejne pracownice. Temat nie jest bowiem zamknięty.
Cudzoziemcy i cudzoziemki w polskich firmach
Polskie prawo pracy i związane z zatrudnieniem formalności nie zawsze są zrozumiałe dla obywatelek i obywateli polskich i tym bardziej nie są proste dla cudzoziemców i cudzoziemek.
Wielu cudzoziemców, którzy przyjechali do Polski po raz pierwszy, nie wie jak wygląda legalizacja pracy. Kiedy pracodawca mówi: „wszystko jest ok, niedługo podpiszemy umowę”, oni wierzą, że wszystko jest ok i że faktycznie niedługo podpiszą umowę – mówi Natalia Kolesnik z wydziału międzynarodowego OPZZ. Wielu pracowników, którzy zgłaszali się do naszego punktu informacyjnego, nawet nie podejrzewało, że pracuje nielegalnie. Ufali, że pracodawca zrobił w kwestii ich zatrudnienia wszystko jak należy. Dopiero, gdy np. zaczynali się starać o Kartę pobytu, odkrywali, że stało się inaczej. Wówczas po pomoc dzwonili do nas, nie do Polskiej Inspekcji Pracy, bojąc się deportacji – dodaje Kolesnik.
Trudno określić, jak wielu ukraińskich pracowników pracuje w Polsce nielegalnie – m.in. w polskich szwalniach. Wśród danych, które mamy są natomiast m.in. te dot. Zezwoleń na pracę. I tak, jak podaje Departament Rynku Pracy MRPiPS[2], liczba zezwoleń na pracę cudzoziemców wydanych w 2022 r. wyniosła 365490. W przetwórstwie przemysłowym, które obejmuje m.in. produkcję odzieży, najwięcej wydano ich osobom z Ukrainy - 18702. Inne narodowości, których przedstawiciele otrzymali największą liczbę zezwoleń to Indie – 14966 i Uzbekistan - 10269 zezwoleń.
Obecnie legalizacja pracy Ukraińców w Polsce odbywa się na podstawie powiadomienia do urzędu pracy, nie zezwolenia na pracę. W 2022 roku wielu pracodawców nie poznało nowych zasad, więc nadal składało wnioski o zezwolenie na pracę, nie wysyłając powiadomienia do urzędu. Sprawiało to, że cudzoziemcy pracowali nielegalnie. Inna ważna rzecz – zmiana zasad legalizacji zatrudnienia osób z Ukrainy tłumaczy, dlaczego rok wcześniej, w 2021 roku, zezwoleń na pracę cudzoziemców wydano dużo więcej niż w 2022 roku. W 2021 zezwolenia na pracę były niezbędne do tego, by zatrudnienie było legalne – mówi Kolesnik.
Faktycznie, w 2021 roku liczba zezwoleń na pracę cudzoziemców wyniosła 504172. Dla Ukraińców w przetwórstwie przemysłowym było to 74433 zezwoleń, spośród 118074 wydanych wszystkim cudzoziemcom w tym sektorze. Jeszcze wcześniej, w 2020 roku zezwolenia dla Ukraińców stanowiły 73% ogółu wszystkich wydanych wówczas zezwoleń. Co ważne, wśród wszystkich cudzoziemców, którzy otrzymywali wówczas zezwolenie na pracę, jedną z najliczniejszych grup stanowiły osoby pracujące w przetwórstwie przemysłowym. Praca ta dotyczyła bowiem 22% z nich. Choć dane te nie oddają prawdziwej liczby osób z Ukrainy w polskich zakładach pracy, to z pewnością pokazują jak duże jest w Polsce zapotrzebowanie na pracowników i w jak dużym stopniu odpowiadają na nie osoby z Ukrainy. W Polskich szwalniach - przede wszystkim kobiety.
Mamy tak dużo zleceń, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich obrobić. Dziś zatrudniam 12 pań szyjących – w tym 8 z Ukrainy i 1 z Kirgistanu. Gdybyśmy mieli więcej pracowników, moglibyśmy szyć więcej, ale o pracowników trudno. Co prawda po wybuchu wojny ich liczba chwilowo się zwiększyła, ale później powróciła do stanu sprzed wojny. Część osób wróciła do Ukrainy, część znalazła inną pracę. A nam znowu brakuje ludzi – mówi mi właściciel jednej ze szwalni w południowej Polsce.
Co z tą legalizacją?
Najważniejsza rzecz dla podjęcia pracy w Polsce przez osobę z Ukrainy, to legalność pobytu – mówi Julia Puzyrevska, założycielka i dyrektorka stowarzyszenia Wspieramy Ukrainę Razem oraz właścicielka firmy EA JOBS, w której zajmuje się legalizacją pracy, a co za tym idzie też pobytu cudzoziemców.
Jak czytamy na serwisie Rzeczypospolitej Polskiej[3], o pobyt czasowy w Polsce mogą ubiegać się obywatele Ukrainy, którzy chcą wykonywać pracę lub prowadzić działalność gospodarczą, oraz posiadają nadany nr PESEL ze statusem UKR.
Kompletując niezbędną do legalizacji pracy osoby z Ukrainy dokumentację, należy pamiętać, że musi być ona przetłumaczona na język, który jest tej osobie znany. Dokumentacja może być w języku polskim, ale wówczas niezbędne jest oświadczenie, że osoba posługuje się nim w stopniu wystarczającym do zrozumienia i podpisania dokumentów – mówi Puzyrevska.
W jakim języku była umowa, którą pani podpisała? – pytam wszystkich Ukrainek, z którymi rozmawiam. I wszystkie mają dla mnie jedną odpowiedź: po polsku. Co ważne, nie wszystkie dobrze znają ten język. Większość nie zrozumiałaby dokumentu bez google translatora. Ale musiały pracować. Klikały więc w wirtualnego tłumacza i podpisywały. Czasem umowę o pracę, częściej zlecenie.
Fot. Studio2sim
Umowy
Wielu moich klientów przez pierwsze pół roku podpisuje z pracownikami z Ukrainy umowę zlecenie, a dopiero po tym czasie zgadza się na umowę o pracę – mówi Puzyrevska.
Wszystkie szwaczki z Ukrainy, zatrudnione w mojej firmie, mają umowy zlecenie. Większość z nich preferuje taki rodzaj umowy, bo przy tej samej stawce brutto zyskują więcej na rękę – mówi mi przywoływany już właściciel szwalni. – Przyjechały do Polski pracować i zarabiać. Nie planują emerytury w Polsce, a potrzebują pieniędzy, które będą mogły posłać co miesiąc do domu – dodaje.
Nie mam poczucia, żeby umowa o pracę była dla obcokrajowców rzeczą najistotniejszą. Wydaje mi się, że dla osób, które przyjeżdżają do Polski tylko w celach zarobkowych póki co ważne jest dobre wynagrodzenie netto. Jeśli jest ono zależne od formy współpracy, to wybiorą taką formę, która przynosi im wyższe wynagrodzenie na rękę – mówi Łukasz Żuber z Agencji pracy tymczasowej EWL. – Osoby, które przyjeżdżają do Polski z zamiarem osiedlenia i pracują już dłuższy czas, większą uwagę przywiązują do formy współpracy.
Kiedyś zrobiliśmy taki test i przygotowaliśmy dwie oferty pracy dla pracowników z Ukrainy – mówi mi anonimowo pracownik innej agencji pracy tymczasowej. - Jedna oferta dotyczyła umowy o pracę, która obejmowała 8 godzin pracy dziennie przez 5 dni w tygodniu. Bez możliwości pracy w nadgodzinach, ale z wyższą stawką godzinową. Druga oferta dotyczyła pracy na zlecenie, z niższą stawką godzinową, ale z możliwością nadgodzin i pracy nawet 6 dni w tygodniu po 12 godzin dziennie. Zdecydowana większość pracowników wybierała tę drugą ofertę. Finalnie, pod koniec miesiąca, wynagrodzenia pracowników z obu grup były podobne, mimo, że ci pierwsi wyrabiali 160 godzin w miesiącu, a ci na zleceniu 220.
Wielu pracowników z Ukrainy nie rozumie umów, które podpisują i warunków na jakie się godzą. Są pewni, że jeśli będą pracować więcej godzin, więcej zarobią. Nie są w stanie wybrać bardziej opłacalnego dla siebie kontraktu. I nie wiedzą czym różni się umowa o pracę od umowy zlecenie. Czasem dopiero udając się do lekarza odkrywają, że nie mają ubezpieczenia – mówi Natalia Kolesnik z OPZZ.
Svetlana
Byłam księgową, mąż prawnikiem. W pewnym momencie praca w Ukrainie się dla nas skończyła. Postanowiliśmy wyjechać do Polski, bo to blisko i zawsze można wrócić do domu – zaczyna Svetlana. - Pierwszy wyjechał mąż. Pracował w miasteczku pod Krakowem i któregoś dnia odwiedził miasto. Zachwyciła go Wisła, bo w Ukrainie mieszkaliśmy blisko rzeki. „Ja chcę tu mieszkać! Musisz tu przyjechać i to zobaczyć” – powiedział mi przez telefon. Przyjechałam i zobaczyłam. Pomyślałam, że to rzeczywiście niesamowite miasto. Zaczęłam uczyć się polskiego, a rok później wynajęliśmy w Krakowie mieszkanie.
Gdy mówimy o Krakowie błyszczą oczy nie tylko Svetlany. Także Olena, która od czasu wybuchu wojny korzysta z pomocy psychiatry i jak sama mówi, funkcjonuje tylko dzięki antydepresantom, uśmiecha się podczas naszej rozmowy tylko jeden raz - gdy mówi o polskim mieście. Inna szwaczka[4], z Jeleniej Góry, również najchętniej rozmawiałaby o swoim nowym domu, do którego sprowadziła całą rodzinę. Wszystkie kobiety wspominają też wsparcie, jakie okazali im po wybuchu wojny Polacy.
Ja cały czas płakałam. Więcej płakałam niż szyłam – mówi Olena. - To szefostwo pomogło mi dotrzeć do psychiatry. Wszyscy byli bardzo wspierający.
Podobnie jak Olena, już po wybuchu wojny ze wschodu Ukrainy przyjechała do Polski Polina. Ona również otrzymała wsparcie. Zarówno psychiczne jak i konkretną pomoc w znalezieniu pracy, która była o tyle ważna, że Polina w ogóle nie znała polskiego. Jako szwaczka pracowała jednak także w Ukrainie. W Polsce pracę w salonie sukien ślubnych znalazła dla niej mama kolegi jej dziecka ze szkoły.
Mam poczucie, że gdy ja przyjeżdżałam do Polski kilka lat temu, trudniej było znaleźć pracę bez znajomości języka. Po wybuchu wojny, gdy do Polski przyjechali uchodźcy, to się zmieniło. U nas w zakładzie też są teraz osoby nie znające polskiego, ale szefowa chciała im pomóc. Wszyscy pomagamy, czasem coś tłumaczymy. Jest dużo zrozumienia i życzliwości - mówi Svetlana.
Svetlana mówi po polsku biegle. I świetnie szyje. Ale ona na przygotowanie się do przyjazdu do Polski poświęciła rok. Szycie było moją pasją, ale nie robiłam tego zawodowo. Poza nauką polskiego, zaczęłam więc też więcej szyć – mówi. - W pierwszej pracy szyłam męskie garnitury, które szły na Zachód. Gdy pojawił się covid-19 mocno spadła nam sprzedaż. Przez moment szyłyśmy maseczki, ale po 2,5 roku mojej pracy właścicielka zawiesiła działalność.
Wtedy Svetlana zaczęła szyć suknie ślubne, które były wysyłane do Wiednia. Kiedy i tu sytuacja się pogorszyła, a Svetlanie zaproponowano przejście na pół etatu, po raz kolejny musiała znaleźć coś innego. Składałam wniosek na rezydenta, więc potrzebowałam pełnego etatu – mówi.
Dziś Svetlana szyje odzież na co dzień. Jest zadowolona, że praca znów jest trochę inna. Czuje, że się rozwija. Planuje w Polsce życie. Jej wynagrodzenie nie jest wysokie, bo tak jak inne kobiety z którymi rozmawiałam, zarabia minimalną krajową. Docenia jednak umowę o pracę oraz możliwość wzięcia urlopu i zwolnienia lekarskiego, gdy tego potrzebuje. Nigdy, w żadnej z prac w Polsce nie miałam z tym problemu – mówi. A pozostałe moje rozmówczynie mają podobne doświadczenia.
Więcej pracy niż pracowników
Bardzo szybko znalazłam pierwszą pracę i to blisko mieszkania – mówi Svetlana. - Każdej kolejnej również nie potrzebowałam szczególnie szukać. A dziś jest jeszcze łatwiej. Uważam, że nie pracuje tylko ten, kto nie chce pracować. Lub komu nie odpowiadają warunki. Ale praca jest – dodaje.
Tylko leniwy nie znajdzie pracy – mówi Julia Puzyrevska, która w Polsce żyje i pracuje od 10 lat. – Przyjechałam mając wyższe wykształcenie, ale w Polsce zaczynałam sprzątając i zbierając truskawki. Zajmowałam się dziećmi i pracowałam w pralni. To nie była praca moich marzeń, ale pracowałam i nigdy nie musiałam prosić o pomoc, iść po zasiłek. A dziś jest jeszcze łatwiej. Pracę można znaleźć niemal na ulicy. Multum ofert jest na OLX. Często w języku ukraińskim. I do wykonywania pracy też wcale nie trzeba znać polskiego - dodaje.
Faktycznie, jak donoszą media, weszliśmy w epokę wyjątkowo niskiego bezrobocia[5]. W czerwcu wyniosło ono 2,9 proc. Bezrobotnych mamy 800 tys. osób. Dla porównania, 20 lat temu osób bez pracy było 3,3 mln osób. Fakt, że praca jest potwierdzają także przedsiębiorcy, z którymi rozmawiam. Część mówi o tym, że gdyby tylko mieli więcej pracowników mogliby realizować jeszcze więcej zleceń.
Bardzo mało osób w Polsce chce szyć. Tak naprawdę w Ukrainie też mało już jest krawcowych. Wydaje mi się, że zawód jest wymierający. Ja bym chętnie zatrudnił więcej pracowników i z Polski i z Ukrainy, bo zatrudnianie osób z Ukrainy jest dziś stosunkowo łatwe, ale brakuje chętnych. Cały czas szukam - mówi mi właściciel szwalni.
Trudność w znalezieniu pracowników do szwalni potwierdza Łukasz Żuber z EWL
Mam wrażenie, że ofert pracy jest dużo więcej, niż osób, które tej pracy szukają. Szczególnie trudno jest znaleźć osoby do szycia – mówi Żuber. - Dużo osób z Ukrainy, które były w Polsce, wyjeżdża dalej na zachód Europy lub np. do Kanady, która bardzo mocno otworzyła się na Ukrainę. Dlatego dziś do pracy w szwalniach są zatrudniane także osoby z dalszych części świata. Z Indonezji, Filipin, Wietnamu i Bangladeszu ściąga się nie tylko szwaczki, ale też szwaczy, bo o ile w Polsce jest to zawód sfeminizowany, to w Azji szyje też wielu mężczyzn.
Wśród pracowników polskich szwalni z Ukrainy porozmawiałam tylko z jednym mężczyzną. Była to zarazem jedyna osoba, która była zdecydowanie niezadowolona z wysokości swojego wynagrodzenia. Ukrainki, z którymi rozmawiałam, nie chciały narzekać na swoje pensje, ale przyznały, że jako mężatki bardzo doceniają wynagrodzenia swoich mężów, które są wyższe i pozwalają utrzymać się na powierzchni. Szczególnie teraz, gdy inflacja jest tak wysoka.
Wcześniej było łatwiej. Teraz nie tylko ceny w sklepach są wyższe, ale jeszcze podniesiono nam opłaty za wynajem mieszkania. Rozumiem właścicielkę, bo jej podnieśli raty kredytu, ale z pensją minimalną nie jest najłatwiej – mówi Svetlana.
Czy oferowane w szwalniach wynagrodzenie minimalne nie są więc tym, co sprawia, że ludzie nie chcą zarabiać na życie szyjąc? I nie zmieni tego rosnąca liczba ofert?
Praca jest, ale co z wynagrodzeniami?
Czy wynagrodzenia szwaczek są niskie? Myślę, że są na takim poziomie, jaki dyktuje rynek – mówi Łukasz Żuber. – Ostatnio klient pytał o szwaczki. Oferował wynagrodzenie między 3700, a 4200 brutto, przy umowie o prace na pełen etat. To było jeszcze dwa miesiące przed podniesieniem płacy minimalnej, a dziś jest to zaledwie 100 zł więcej niż minimalna. Osoby, które były zainteresowane chciały 4,5-5 tysięcy. O takie kwoty znacznie trudniej w mniejszych firmach natomiast w dużych firmach z zagranicznym kapitałem takie wynagrodzenia nie są nierealne. Poziom wynagrodzenia zależy też od „rodzaju szycia” (ciężkie, lekkie) oraz głównie od efektywności. Szwaczki bardzo często mimo stałej pensji (podstawy) są wynagradzane także akordowo – w zależności od ilości jaką dana osoba jest w stanie przeszyć, uszyć w ciągu jednej zmiany. Dlatego jeśli spojrzymy na ogłoszenia o pracę dla szwaczek to bardzo często podawane są duże przedziały wynagrodzeń wynikające z efektywności - jesteś dobrą szwaczką, potrafisz sprawnie i szybko szyć - zarabiasz więcej.
- Szwaczki, które do nas przyszły chciały 5 tysięcy netto. Ja tyle nie zarabiam. – mówi mi pracownica szwalni z polski centralnej.
W kwietniu 2023 r. na stronie OPZZ pojawiła się europejska inicjatywą obywatelską (EIO) dotyczącą uregulowania działalności sektora odzieżowego. Jak czytamy w petycji, "Pomimo tego, że coraz więcej marek publicznie zobowiązuje się do płacenia pracownikom przemysłu odzieżowego na końcu łańcucha dostaw godnej płacy, nie poczyniono żadnych postępów. Pracownicy nadal zarabiają około 20-60% tego, co powinni zarabiać, aby zapewnić sobie i swojej rodzinie podstawowych potrzeb, takie jak zdrowa dieta, odpowiednie warunki mieszkaniowe, pieniądze na pokrycie rachunków medycznych i opłat szkolnych oraz niewielką kwotę, którą można zatrzymać dla oszczędności.”[6].
Dlaczego szwalnie nie chcą płacić szwaczkom więcej?
Utrzymanie się szwalni na rynku jest naprawdę bardzo trudne. Kiedyś mieliśmy swoją markę, szyliśmy na zachód i w najgorszym okresie zatrudnialiśmy 50 osób. Dziś zatrudniamy w granicach 20 – mówi właściciel szwalni z południowej Polski. - To są bardzo trudne czasy. Wojna, wcześniej covid-19. E-commerce też mocno się zmienił, a idąc w stronę klientów i umożliwiając ogromne zwroty, sprawił, że wiele firm upadło. Ludzie zaczęli zamawiać wszystko, co się im podoba, a potem zwracali 90 procent produktów, zostawiając sobie jeden wybrany. U nas zwroty były tak duże, że marka nie wytrzymała. Od ponad roku szyjemy wyłącznie dla innych.
Problem jest systemowy i nazywa się Fast Fashion. Szwaczki w Polsce, tak jak na całym świecie otrzymują jak najniższe pensje, dlatego, że produkcja musi być jak najtańsza. W tym systemie również szwalnie są poddawane presji cenowej marek odzieżowych, na potrzeby których produkują. Szwalnie szyjące własne produkty mierzą się natomiast z konkurencją ze strony marek Fast Fashion szyjących i sprzedających taniej – mówi Joanna Szabuńko, Wiceprezeska Zarządu Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie. Dlatego ważne by pamiętać o odpowiedzialności marek odzieżowych, często zarabiających krocie na taniej produkcji i wysokich cenach markowych ciuchów. Regulacje dotyczące płac minimalnych wydają się być jedyną szansą na podwyżki dla szwaczek, w sytuacji, gdy nawet brak tych pracownic na rynku nie powoduje znaczącego wzrostu oferowanych wynagrodzeń. Na oferowane stawki często nie zgadzają się też szwaczki z Ukrainy, mimo, że to w migrantkach szwalnie często pokładają nadzieje na zatrudnienie tańszych pracownic. Niestety sytuacja szwaczek raczej się nie zmieni bez zmiany tego systemu, a o tym decydują głównie największe firmy odzieżowe. Do zmian motywować mogą je wzmocnione regulacje prawne, np. skuteczne wdrażanie powstającej Dyrektywy UE w sprawie należytej staranności przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju oraz świadomi konsumenci i konsumentki.
Jeśli jesteś szwaczką z Ukrainy i chciałabyś opowiedzieć o swoim doświadczeniu pracy w Polsce, możesz napisać do mnie, autorki tekstu – grazyna@ekonsument.pl - lub napisać na adres mailowy fundacji – info@ekonsument.pl
Gwarantujemy anonimowość.
Grażyna Latos – dziennikarka portalu gazetaprawna.pl związana z Fundacją Kupuj Odpowiedzialnie. Współautorka książek "Bagaż osobisty. Po Marcu" oraz „Przewiew. 12 historii otartych”. W 2016 roku nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej. W 2017 nominowana do nagrody Festiwalu Wrażliwego. W 2018 roku nagrodzona drugą nagrodą na Festiwalu Wrażliwym w kategorii Reportaż Prasowy, Profesjonaliści. Publikowała m.in. w "Dużym Formacie", “Tygodniku Powszechnym”, „Podróżach”, „Krytyce Politycznej”, ,,Dwutygodniku’’, kwartalnikach ,,Non/fiction’’, „Zadra” „Kukbuk” i „Bez dogmatu”.
[1] Imiona rozmówczyń i niektóre znaki szczególne zostały zmienione, by uniemożliwić ich rozpoznanie.
[3] www.gov.pl
[4] Szwaczka z Jeleniej góry jest jedyną kobietą spośród tych, z którymi rozmawiałam, która obecnie nie szyje ubrań. Ona szyje pokrowce na fotele samochodów, wcześniej rozmawiałam z kilkoma Polkami szyjącymi poduszki bezpieczeństwa. Wiele szwaczek pracujących w Polsce w dużych firmach szyje też tekstylia do domów. Z doświadczeń Łukasza Żubera z EWL wynika, że w tych dużych zakładach, w przeciwieństwie do małych szwalni, umowy o pracę pojawiają się częściej, a liczba Polek i Ukrainek jest bardziej do siebie zbliżona.
[6] https://www.opzz.org.pl/aktualnosci/kraj/2023/04/koniec-z-wyzyskiem-w-przemysle-odziezowym-podpisz-petycje
Komentarze